W dziejach polskiej wojskowości istniały dwie wielkie jednostki złożone wyłącznie z ochotników, posiadające zarazem najwyższy odsetek żołnierzy z cenzusem naukowym. Były to I Brygada Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego i powstała ćwierć wieku później Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich generała Stanisława Kopańskiego. Ich żołnierze przeszli do legendy i są narodową dumą.
Carrier ppor. Mieczysława Sawickiego z widocznym uzbrojeniem w karabin przeciwpancerny Boys i erkaem Bren. Fot. Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce
Do niekwestionowanych legendarnych żołnierzy Karpackiej Brygady (od stycznia 1941 roku była to Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich; SBSK) należał awansowany u schyłku życia na generała Mieczysław Sawicki. Jego pustynna fotografia w gąsienicowym lekkim transporterze opancerzonym Universal Carrier znana jest chyba każdemu pasjonatowi karpatczyków, była bowiem publikowana w większości wydawnictw im poświęconych, ba, nawet na okładce poczytnych Bojowych szlaków pustynnych Olgierda Terleckiego. Ale… bez wskazania, kogo przedstawia. Sawicki był niezwykle barwną postacią, nie dość że tobrukczykiem, to jeszcze pod koniec wojny bojowym pilotem Spitfire’a. Zważywszy na ograniczone ramy artykułu, skupię się jednak głównie na jego iście kmicicowych wyczynach w kampanii libijskiej SBSK, w świetle relacji świadków i jego własnych.
Późniejszy bohater urodził się 8 października 1917 roku w Niemierczu na Podolu, był synem Piotra i Józefy z domu Podhorodeckiej. Ukończył Gimnazjum im. Króla Bolesława Chrobrego w Grudziądzu, po czym we wrześniu 1937 roku rozpoczął naukę w nowej, bo dopiero od roku działającej, trzyletniej Szkole Podchorążych Broni Pancernych w Modlinie. 1 lipca 1939 roku, w stopniu plutonowego podchorążego, został skierowany na praktykę do 2 Batalionu Pancernego w Żurawicy.
Wziął udział w kampanii 1939 roku i dostał się do sowieckiej niewoli, z której szczęśliwie udało mu się uciec i dotrzeć pod okupację niemiecką do Warszawy. Wcześniej jeszcze, wraz ze wszystkimi podchorążymi ostatniego rocznika, został rozkazem Naczelnego Wodza z 13 września 1939 roku promowany na stopień podporucznika ze starszeństwem z dnia 1 września 1939 roku w korpusie oficerów broni pancernych. O fakcie tym dowiedział się znacznie później, podobnie zresztą jak niemal wszyscy rozproszeni w różnych oddziałach podchorążowie. W Warszawie niemal natychmiast włączył się do pracy konspiracyjnej, zostając oficerem wywiadu Służby Zwycięstwu Polski/ Związku Walki Zbrojnej. Zagrożony aresztowaniem w 1940 roku podjął udaną próbę przedostania się do regularnych sił zbrojnych na emigracji, jednakże z powodu upadku Francji pozostawał tylko kierunek bliskowschodni. Podporucznik Sawicki przez Słowację, Węgry, Jugosławię i Grecję dotarł do Palestyny, gdzie w lutym 1941 roku wstąpił do Legii Oficerskiej. Niedługo później otrzymał przydział do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i został oficerem wywiadowczym II batalionu strzelców.
„Pamiętaj o tym wnuku, że dziadzio był w Tobruku, i myślał różne rzeczy, lecz raczej nie do druku”
Na stanowisku oficera wywiadowczego wziął udział w walkach w kampanii afrykańskiej brygady. Zasłynął z niesłychanej odwagi, niekiedy połączonej z brawurą. Razem ze swoim zastępcą podchorążym Adolfem Bocheńskim należał do czołówki tzw. patrolowców w batalionie. Ich wyprawy na linię wroga i dalej, często przez pola minowe, które sami rozbrajali, pełzając, na trwałe zapisały się w dziejach Karpackiej Brygady, zaś obu bohaterom ich afrykańskie wyczyny przyniosły Ordery Virtuti Militari. Z czasem obaj doszli do takiej perfekcji w rozbrajaniu min, że traktowali tę śmiercionośną praktykę niemal jak przygodę. Sawicki wspominał: „Umiejętność sprawnego rozbrajania min dawała prowadzącemu patrol dodatkową pewność siebie i zyskiwała wśród podkomendnych dodatnie uczucie zaufania i skłonność do dania z siebie więcej w imię maksymy »pięknym za nadobne«. Rozbrajanie pola minowego w nocy, to znaczy przygotowania przejścia przez pole, uważałem za pozytywne osiągnięcie dające dużo satysfakcji (zwłaszcza pola strzeżonego przez nieprzyjaciela), jaką może dać coś w rodzaju dokonania sportowego wyczynu połączonego ze spłataniem praktycznego figla”1.
Wszelako dobra passa nie trwała wiecznie, kilka lat później, już na froncie włoskim pod Ankoną, podporucznik Bocheński zginął rozerwany przez minę. Tymczasem jednej z takich nocnych tobruckich wypraw podporucznik Sawicki niemal nie przypłacił życiem. Po wykonaniu zadania i już w drodze powrotnej doszło do sytuacji, której dramaturgię opisał następująco: „Zamykałem ugrupowanie wraz ze swoimi dwoma towarzyszami, gdy zauważyłem parę sylwetek, kierujących się w stronę pola minowego. Według zasad patrolowych w Tobruku w razie spotkania się patroli, oba patrole padały, a dowódcy zbliżali się dla zidentyfikowania się. Dałem znak, obaj moi towarzysze padli, a ja zdecydowanie podszedłem z rewolwerem w ręku do stojącej nieruchomo sylwetki. Na odległości kilku kroków stanąłem i półgłośno powiedziałem »Dogs«! Było to zaszczytne przezwisko pozostawione Polakom przez Australijczyków. Zbliżyłem się na jakieś cztery kroki i jeszcze raz powtórzyłem, tylko głośniej »Dogs«!... I w tym momencie w błysku ognia rozpoznałem niemiecki mundur! Pociągnąłem za spust rewolweru raz, drugi, trzeci i nic! Tylko suchy metaliczny dźwięk. Niestety wystrzelałem uprzednio amunicję! Natomiast prosto w twarz uderzył we mnie gorący błysk i huk jakby gdzieś z tyłu głowy jeden, drugi, trzeci, czwarty… Straciłem oślepiony blaskiem rachubę strzałów z pistoletu skierowanego prosto w moją głowę. Po tym cisza… i oddalające się szybko kroki. Gdy odzyskałem możność widzenia, wróciłem do swoich dwu patrolowców, którzy zrobili mi słuszną wymówkę – »Dlaczego pan nie upadł? Przecież dostalibyśmy go naszymi Thompsonami! « Była to niezwykła przygoda, z której nie byłem dumny i pozostała długo w pamięci jako osobiste niepowodzenie”2.
Pustynny zagończyk
Największym jego wyczynem, opisywanym w większości prac poświęconych SBSK, była brawurowa akcja 16 grudnia 1941 roku w czasie bitwy pod Gazalą, gdy uratował rannych podkomendnych. Jeden z licznych świadków, ówczesny podchorąży Stanisław Cieślewicz z II batalionu, tak opisał okoliczności tego wydarzenia w prowadzonym na gorąco dzienniku: „W międzyczasie mjr [Tytus] Brzosko wysłał naszą sekcję carrierów pod dowództwem aspiranta Nowobilskiego na rozpoznanie wzniesień Bir en Naghia. Z mego punktu obserwacyjnego widać wyraźnie zarysy stanowisk włoskich, pod które podjeżdżają nasze carriery. Niespodziewanie z jednego ze stanowisk włoskich ukazuje się biała flaga i asp. Nowobilski kieruje w tę stronę swój carrier. Ubezpiecza go z boku carrier pod dowództwem sierż. Zygmunta Turskiego. Nagle biała flaga znika i Włosi rozpoczynają podstępnie morderczy ogień. Pojazd dowódcy sekcji jest unieruchomiony, granaty rozrywają się dookoła. Po chwili następuje głośniejszy wybuch i carrier staje w płomieniach. Giną asp. Mieczysław Nowobilski, kpr. pchor. Stefan Reimers i strz. Bolesław Majoch. Drugi carrier sierż. Turskiego usiłuje wycofać się z zasadzki, ale trafiony w gąsienicę grzęźnie około 300 metrów od pozycji nieprzyjaciela. Pod wściekłym ogniem karabinów maszynowych i działek przeciwpancernych załoga wyskakuje z unieruchomionego pojazdu szukając ochrony za jego pancerzem na zewnątrz. Za chwilę do uszkodzonego carriera podjeżdża na motocyklu ppor. Sawicki i pod ogniem nieprzyjaciela w dwóch nawrotach ewakuuje rannych sierż. Zygmunta Turskiego i strz. Józefa Pacholczyka. Pozostali lżej ranni kpr. Bronisław Maga i strz. Kazimierz Zarzycki wycofali się o własnych siłach na pozycję batalionu”3.
Żołnierze SBSK przy zdobycznym niemieckim motocyklu, drugi z lewej najprawdopodobniej ppor. Mieczysław Sawicki; Tobruk, 1941. Fot. Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce
W owej relacji więcej miejsca poświęcono opisowi samej włoskiej zasadzki i jej konsekwencjom niż wyczynowi Sawickiego. Ten ostatni barwnie i z talentem literackim przedstawił całą akcję. Warto więc dla pełnego obrazu i oddania dramaturgii zdarzenia szerzej zacytować i jego relację. Wedle niej, Sawicki wróciwszy motocyklem do dowództwa batalionu z zadania nawiązania łączności z dywizją hinduską, dostrzegł słup dymu na przedpolu, na pytanie, co się, stało usłyszał: „[…] »Nasze carriery palą się!« Wiadomość tak wielka, nagła i tragiczna spowodowała naturalną reakcję – wspominał. – Skoczyłem do motocykla i uruchomiłem motor. W tym samym momencie usłyszałem ostry rozkazujący głos mjr. Brzoski: »Poruczniku! Kategorycznie zabraniam! Powtarzam, kategorycznie! «. »Panie Majorze – równie głośno odpowiedziałem. – Tam są moi ludzie!« […] »Panie Poruczniku tylko do Nowozelandczyków! Nie dalej proszę!«. Jechałem wpatrzony w słup dymu na horyzoncie […]. Jechałem tak szybko, jak tylko na to pozwalały warunki terenowe, kierując się na dym. Coraz wyraźniej widać było carriery i nagle świetlna smuga przede mną odbiła się od ziemi, potem druga, trzecia… Zacząłem zmieniać kierunek i jechać zakosami. […] Jechałem po prostej… jeszcze może 300 metrów, a tu wiązki pocisków broni maszynowej podnoszą kurz układając się nieprzyjemnie blisko. Nagle świetlny pocisk uderzył z boku; usłyszałem metaliczny stuk i zwaliłem się na ziemię. […] Stwierdziłem, że jestem cały, więc to pewnie motocykl tylko dostał – przez myśl mi przemknęło. Zacząłem czołgać się w kierunku carriera, skąd usłyszałem wyraźny jęk i głos wołający pomocy. Odkrzyknąłem i zacząłem biec, ale celny ogień zmusił do ponownego czołgania. W odległości kilkunastu metrów leżał cicho i bez ruchu twarzą do ziemi strzelec Józef Pacholczyk. […] Zdecydowałem odciągnąć Pacholczyka jak najdalej od carriera. Pozornie proste przedsięwzięcie okazało się skomplikowane i niestety bolesne. Leżąc na boku starałem się jak najostrożniej unieść jedną ręką bezwładne ciało i podciągnąć krótkimi posunięciami po kamienistej powierzchni pustyni, pomiędzy kępami kolczastych suchorostów. […] Pomimo ostrożności w unoszeniu, ranny co pewien czas wydawał bolesny jęk, a co najgorsze bark zaczął krwawić. Musiałem zatrzymać się i zrobić prowizoryczny opatrunek. Nie uszło to uwagi nieprzyjaciela i znów dostaliśmy się pod ogień broni maszynowej. Ale czekać nie mogłem, niepokoił mnie ogólny stan rannego. Czas upływał, a zrobiliśmy dopiero około 200 metrów; zdecydowałem wstać i nieść rannego”4.
Mimo że od tego momentu stali się łatwiejszym celem, a obciążony rannym podporucznik szedł powoli, szczęśliwie nie zostali trafieni. Nadto zaraz ich dostrzeżono z pozycji nowozelandzkiego batalionu, skąd rychło nadeszła pomoc. Podporucznik Sawicki przekazawszy rannego Pacholczyka, zawrócił po sierżanta Turskiego. „Znów dostałem się pod ogień broni maszynowej. […] Ogień był mało celny, dopiero na odległości około 200 metrów zmusił mnie do posuwania się bardziej przyziemnego. […] Sierżant Turski leżał w tej samej pozycji przy brenie z ostatnim magazynkiem. […] Pierwsza próba podniesienia rannego wywołała dużo bólu, a druga niewiele mniej. Zdecydowałem spróbować wykorzystać motocykl. Podczołgałem się do niego, a pobieżne oględziny wykazały drobne uszkodzenia i stratę nieco oliwy. Wobec czego postawiłem maszynę na koła i zacząłem szybko pchać. Nie od razu nieprzyjaciel zareagował, a gdy zaczął strzelać, jednocześnie usłyszałem gwizd pocisków naszej artylerii. Wybuchy były bliżej nas niż nieprzyjaciela, ale ułożyły się tak szczęśliwie, że dały nam zasłonę i umożliwiły doprowadzenie motocykla w pole osłony za carrierem. Następnym problemem było załadowanie rannego na jednoosobowy motocykl i przewiezienie bez nadmiernego wylewu krwi. Niestety, sierżant Turski nie był w stanie prowadzić motocykla, wobec czego zdecydowałem wziąć go na plecy i przewieźć […]. Musiałem spieszyć się. Jechaliśmy tak szybko, jak tylko 2 bieg pozwalał, gdyż nie chciałem ryzykować zmiany biegu. Jeszcze chwila i oto widać samochody. Zatrzymujemy się przy najbliższym wozie; jesteśmy znów przy swoich”5.
Fot. Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce
To głównie za ten wyczyn podporucznik Sawicki został przedstawiony do odznaczenia Orderem Virtuti Militari. W podsumowaniu wniosku napisano: „Doskonały oficer, a zwłaszcza patrolowiec. Bezgranicznie odważny, karny, zdyscyplinowany i lojalny. Nadzwyczaj koleżeński, pracuje z zapałem i wielkim poświęceniem. Patriotyczny, przez przełożonych i kolegów b. lubiany”6.
Późniejsze losy
Podporucznik Sawicki dzielił dalsze losy brygady, która po wycofaniu z frontu przeszła do Egiptu i Palestyny, gdzie 3 maja 1942 roku została rozwinięta w 3 Dywizję Strzelców Karpackich. Później jeszcze, po przesunięciu dywizji do Iraku i połączeniu z dywizjami ewakuowanymi ze Związku Sowieckiego w Armię Polską na Wschodzie, przeszedł do swojej macierzystej broni i został oficerem 4 Pułku Pancernego „Skorpion”. 3 maja 1943 roku awansował do stopnia porucznika. Jeszcze w tym roku zgłosił się ochotniczo do służby w Polskich Siłach Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Po przejściu kursu pilotażu myśliwskiego pod koniec 1944 roku został skierowany do 318 Dywizjonu Myśliwsko-Rozpoznawczego Gdańskiego, w którego składzie wykonał pełną turę lotów bojowych na froncie włoskim (103 loty bojowe). 22 kwietnia 1945 roku jego Spitfire „B jak Barbara” (MH 502) został zestrzelony przez niemiecką obronę przeciwlotniczą poza linią frontu i przymusowo lądował. Szczęśliwie udało mu się jeszcze tego samego dnia przekroczyć linię frontu i wrócić do dywizjonu. Kilka dni później wojna w Europie się skończyła.
Mieczysław Sawicki pozostał na emigracji w Wielkiej Brytanii. W latach 1946–1950 studiował na Wydziale Inżynierii Lądowej na Uniwersytecie Londyńskim, uzyskując tytuł inżyniera konstruktora budownictwa. Do 1991 roku pracował jako inżynier projektant w prestiżowych brytyjskich firmach konstruktorskich, z czego ostatnie 27 lat w firmie Ove Arup & Ptns. Czynnie uczestniczył w działalności organizacji kombatanckich, między innymi był przewodniczącym Rady Naczelnej Związku Tobrukczyków, wiceprezesem Stowarzyszenia Lotników Polskich, od 1980 roku był sekretarzem Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari w Londynie; od 1993 roku do śmierci członkiem Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari w niepodległej Polsce, reprezentując Kapitułę poza granicami RP. Od 2001 roku pełnił również funkcję zastępcy kanclerza Orderu i reprezentował weteranów Polskich Sił Zbrojnych przed królową brytyjską.
Na emigracji awansował do stopnia kapitana 1 stycznia 1964 roku, majora 11 listopada 1990 roku. Zaś już w wolnej Polsce otrzymał 27 stycznia 1998 roku awans na podpułkownika. Wreszcie 15 czerwca 2007 roku prezydent RP Lech Kaczyński mianował go na stopień generała brygady, a dwa dni później w Belwederze, w czasie uroczystości z okazji 215. rocznicy ustanowienia Orderu Virtuti Militari, nominację w imieniu prezydenta RP wręczył mu minister Władysław Stasiak. Generał Sawicki, przeżywszy dziewięćdziesiąt lat, zmarł ponad pół roku później, 12 lutego 2008 roku w Iver w dystrykcie Bucks pod Londynem, tam też został pochowany.
Przypisy:
1 M. Sawicki, Nieco o pracy oficera wywiadowczego w Tobruku, „Ku Wolnej Polsce”, nr 72, Londyn 1974, s. 19. 2 Tamże, s. 26. 3 S. Cieślewicz, Dziennik Karpatczyka 1939–1947, Londyn 2009, s. 188. 4 M. Sawicki, Akcja carrierów 2 baonu na Bir en-Naghia, „Ku Wolnej Polsce”, nr 69, Londyn 1971, s. 51–57. 5 Tamże. 6 IPMS, KOL.218.IV/100.
dr hab. Jerzy Kirszak, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej i Wojskowego Biura Historycznego im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego
autor zdjęć: Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, Zbiory prywatne
komentarze