Yume no gotoki kidan nari („Ta osobliwa historia wydaje się snem”) – zanotował w diariuszu generał Utsunomiya Tarō, ongiś attaché w Londynie, komentując fakt, że jego stary druh z tamtych czasów, Józef Piłsudski, jako szef państwa zakończył zwycięsko wojnę z bolszewikami. Po niespełna dwóch dekadach Rosja, acz ogromnie zmieniona, znów została pobita.
Wraki rosyjskich pancerników; od lewej Piereswiet, Połtawa, Retwizan, Pobieda i krążownika Pałłada w Port Artur, 1905 r. Źródło: Domena publiczna
Czym była wojna rosyjsko-japońska 1904–1905? Czy była to, jak określili autorzy wydanej w jej stulecie w Holandii syntezy „wojna światowa numer zero”, „zapowiedź katastrofy, która pochłonęła świat mniej niż dekadę po podpisaniu [kończącego zmagania] traktatu w Portsmouth”? Ze swymi liniami okopów i górami skoszonych pod Port Artur przez karabiny maszynowe trupów, lata 1904–1905 antycypowały z pewnością przyszłe pola Flandrii. Z drugiej strony fakt, że nie doszło w niej do ani jednego skutecznego ataku spod wody, źle zapowiadał realia przyszłej światowej morskiej konfrontacji. A może był to początek emancypacji Azji spod wpływów Zachodu, jak przepowiadał z entuzjazmem kibicujący Japonii chiński rewolucjonista Sun Yatsen? Zapewne, choć niebawem Japonia okazała się najbardziej niebezpieczna właśnie dla Azji.
Dalekowschodnia wojna stała się też istotnym wydarzeniem w dziejach odległej Polski. „Przyszłość może pokazać – pisał rok po jej zakończeniu Roman Dmowski – iż na losy nasze pośrednio wpłynęła ona nie mniej niż na losy samych stron wojujących. Nie dlatego, że przeleliśmy w niej tyle krwi naszej, ale dlatego, że towarzyszące wojnie wypadki w Rosji odbiły się silnym echem u nas, że zmiany w ustroju politycznym i w układzie sił wewnętrznych państwa rosyjskiego pociągnęły już za sobą oraz w przyszłości pociągną zmiany w naszym stosunku do tego państwa i odwrotnie, że wreszcie zmiany w położeniu międzynarodowym, będące tej wojny skutkiem, muszą prędzej czy później doprowadzić do wysunięcia się kwestii polskiej na porządek dzienny w zupełnie nowym charakterze”.
Dwa światy
Obie walczące strony, a ściślej ich żołnierze i społeczeństwa, postrzegały konfrontację odmiennie. Dla Japończyków była ona wojną narodową, której przegranie oznaczałoby utratę dopiero co uzyskanej – z trudem – równoprawnej pozycji w świecie. „Jeśli mimo wszystko przegramy – alarmował, stanowiący filar reżimu, Yamagata Aritomo – będzie to ogromna katastrofa”. Pozycje wyjściowe pamiętano doskonale. Na Wyspach Japońskich wycofywanie się z kolonialnych przywilejów, wyjmujących cudzoziemców spod miejscowego prawodawstwa, rozpoczęli w 1894 roku Brytyjczycy: po dziesięciu latach nie wszystkie ograniczenia zostały zlikwidowane. W trakcie czterech dziesiątek lat reform, zapoczątkowanych w latach sześćdziesiątych XIX wieku, pozycja japońskich wieśniaków, stanowiących ciągle zdecydowaną większość wyspiarzy, uległa jednak fundamentalnej zmianie. Szkoła, armia i rynek (w znacznie mniejszej mierze stronnictwa polityczne) uczyniły z nich świadomą część organizmu narodowego w stopniu nie mniejszym niż mieszkańców Europy Zachodniej, a nieporównywalnie silniejszym niż Rosjan. Zakaz noszenia broni wydany samurajom (1876) i wyposażenie w nią pochodzących z poboru rekrutów czynił synów wieśniaków i rybaków swoistymi sukcesorami klasy panującej, mającej dotąd wyłączny przywilej noszenia oręża.
Edukacja była arcyskuteczna. W 1904 roku praktycznie wszyscy poborowi potrafili czytać i pisać, podczas gdy w 1893 (przed wojną z Chinami) odpowiednie komisje odnotowywały jeszcze jedną trzecią niepiśmiennych. Acz większość rekrutów miałaby problemy ze wskazaniem na mapie Europy, żołnierze odczuwali dumę z własnego kraju, jego barw narodowych i cywilizacyjnej unikalności. Poczucie to mocno wzmacniała narodowa religia sinto. Mimo proklamowanej i w zasadzie przestrzeganej religijnej tolerancji sintoizm państwowy, uznany nie bez pewnej racji nie za religię, ale za naukę cnót obywatelskich, zaszczepiał już uczniom szkół podstawowych ofiarny i wojowniczy patriotyzm.
Pod tym względem państwo carów stanowiło antypody Japonii. Przymus szkolny nie istniał. W 1901 roku do 84 544 szkół podstawowych uczęszczało 4,5 mln uczniów – liczba zawstydzająco niska jak na kraj mający 23 mln dzieci w wieku szkolnym (7–14 lat). W rzeczywistości było jeszcze gorzej, uwzględniając tylko stanowiących trzon armii Wielkorusów. Według spisu z 1897 roku odsetek tych ostatnich umiejących się podpisać wynosił nieco ponad 29% (wśród Ukraińców, przez carat tradycyjnie do Wielkorusów wliczanych, 18,9%), podczas gdy wśród Polaków sięgał 42%, Litwinów 48,5%, a Niemców bałtyckich 95% (Rosja była więc uderzającym przykładem imperium, w którym naród panujący był gorzej wyedukowany niż uciskane przez niego mniejszości). Choć car Mikołaj II w wyniku poniesionej na Dalekim Wschodzie klęski podjął wielkie i niebezskuteczne wysiłki oświatowe (w 1913 roku podobno już 68% rekrutów potrafiło złożyć podpis), wynik ten odpowiadał danym dla francuskiej, napoleońskiej armii z 1800 roku.
Zakaz istnienia jakichkolwiek stronnictw politycznych skutecznie blokował i tak nikłe zainteresowanie wieśniaków problemami ogólnonarodowymi. Kasta urzędnicza (jedyna dozwolona instytucja polityczna) była przed chłopami faktycznie zaryglowana. Cerkiew pozostawała ciemna i, poza wznoszeniem modłów za cara, zajmowała się, jak to ujął jeden z badaczy, „głównie zapewnieniem bezpiecznego przejścia swej trzódki na tamten świat”. Zainteresowanie państwem nie istniało pośród ludu. Żandarm, główny reprezentant władzy, pojawiał się na wsi incydentalnie, zaś obcy i niezrozumiały obszarnik na początku XX wieku przeważnie mieszkał w mieście. Chłopi nie odczuwali żadnej potrzeby wypraw poza najbliższą okolicę. Przeważnie spożywali żywność, którą sami wytworzyli, a potrzebne im dobra nabywali zwykle od wędrownych handlarzy lub sąsiadów. Ponieważ zboże eksportowane przez państwo rosyjskie pochodziło przede wszystkim z majątków ziemian i ludzi interesu, mużyk niewiele też sprzedawał, nie podlegając wahaniom cen na międzynarodowych rynkach i żyjąc de facto poza państwem. Z racji ogromnych odległości, nieporównywalnych do tych w niewielkiej i przeludnionej Japonii, słabo zdawał też sobie sprawę z samego jego istnienia. O nowoczesnym patriotyzmie nie mógł usłyszeć nawet w szkole. Ta ostatnia, wysławiając monarchę, unikała mówienia o „narodzie” i „ludzie” w sensie władającego państwem suwerena, gdyż mogłoby to zagrażać samowładztwu.
Rezultaty były oczywiste. „Nigdy nie słyszałem w ludzie – zaklinał się Lew Tołstoj – żadnego wyrazu uczuć patriotycznych, ale przeciwnie, często słyszałem najpoważniejszych i cieszących się wśród mas najwyższym szacunkiem ludzi głośno wyrażających całkowitą obojętność, a nawet pogardę, dla wszelkiego rodzaju manifestacji patriotycznych”. Autorowi „Wojny i pokoju” sekundował historyk, główny ideolog rosyjskiego liberalizmu Paweł N. Milukow. Argumentował, że szerokie masy pozostają całkowicie obojętne wobec odległej wojny, zaś poparcie tej ostatniej przez inteligencję (głównie studentów) jest wykluczone. „Jak długo – konkludował – rosyjska armia pozostaje brutalnym symbolem rosyjskiego chamstwa […], nie powinniśmy wykrzykiwać ‘Niech żyje rosyjska armia’”. Owszem: wieśniak mógł odczuwać nienawiść do wroga zagrażającego jego zagrodzie. W 1812 roku zaciekle atakował maruderów napoleońskich, choć jego zapał podsycała wówczas przede wszystkim żądza zdobycia skarbów, wedle famy wywiezionych z Moskwy przez Francuzów. Za to rzucony w mundurze do Chin lub na wody Pacyfiku przyjmował swój los z fatalizmem, ale czuł się całkowicie zagubiony. Otoczonego nimbem monarchy nie widział nawet z daleka. „Zapytałem stryja Aleksego – zanotował w swym diariuszu Mikołaj II – uważa, że moja obecność w armii podczas tej wojny nie jest konieczna”.
Tymczasem na Wyspach Japońskich armii nie tylko nie postrzegano jako „brutalnego symbolu chamstwa”, stawała się ona dla wszystkich, w tym dla stanowiących jej trzon wieśniaków, samym ucieleśnieniem narodu. Sytuacja była znów odwrotnością panującej w Rosji. Na Wyspach Japońskich motywowane względami humanitarnymi obrzydzenie do krwawej rzezi demonstrował nikt inny, jak „boski” cesarz Meiji. „Pewny jestem – oznajmił zimą 1904 roku – że Port Artur padnie wcześniej lub później, ale to straszne, by żołnierze byli zabijani w taki sposób. Nogi [Maresuke – japoński dowódca oblężenia] to dobry generał, ale sposób, w jaki zabija żołnierzy, jest doprawdy godny pożałowania”. Natomiast szeregowi żołnierze z osłupieniem przyjmowali postawę rosyjskich jeńców (blisko 80 tys.), którzy wieści o klęskach swego kraju przyjmowali albo z całkowitą obojętnością, albo wręcz – jak w wypadku części wywodzących się z inteligencji oficerów – z jawną satysfakcją.
Bitwa pod Liaoyang w 1904. Grafika z epoki. Źródło: Domena publiczna
Posłuchać owych jeńców nie było trudno – większość została na kurtuazyjnych, w wypadku oficerów wręcz luksusowych warunkach zakwaterowana na Wyspach Japońskich. Lżej rannych i chorych nierzadko zwalniano „na słowo”; rodzinom w Rosji odsyłano przedmioty znalezione przy poległych oficerach. Kurtuazja – tak inna od zasad postępowania w II wojnie światowej – wynikała nie tylko z nakazów zwierzchników. Każdy duchowy spadkobierca samurajów chciał się okazać godny „Nowej Japonii”, która właśnie oto dorównywała największym potęgom Zachodu. Rannych żołnierzy Imperium Wschodzącego Słońca, zwykle pochodzących ze wsi, odwiedzała w szpitalach cesarzowa Shōken patronująca Japońskiemu Czerwonemu Krzyżowi. Szeregowcom na froncie, zwłaszcza tym niemającym rodzin, młode dziewczęta słały listy; wiele takich znajomości kończyło się małżeństwami. Pełne pietyzmu, całkowicie odbiegające od późniejszych, znanych z wojny na Pacyfiku niechlubnych praktyk, było też postępowanie wobec rodaków, którzy „wycierpieli dla ojczyzny jarzmo niewoli”. Byli jeńcy (Rosjanie wzięli ich niewielu, raptem 2687) zachowywali odznaczenia i wyposażenie; ci, którzy próbowali ucieczki lub wykazali się szczególnie patriotyczną postawą, bywali wyróżniani i awansowani.
Europejski faworyt
Rozpatrując następstwa japońskiego sukcesu, rzadko kiedy zastanawiamy się nad skutkami ewentualnego zwycięstwa Rosji. Tymczasem właśnie jej triumf był u progu 1904 roku przewidywany niemal powszechnie. Mniejsza już o Mikołaja II, twierdzącego o przeciwniku: „to nie wojsko z prawdziwego zdarzenia i gdybyśmy musieli mieć z nimi do czynienia, to – proszę wybaczyć takie wyrażenia – pozostałaby po nich tylko mokra plama”. Opinię samodzierżcy podzielała jednak większość ekspertów. Zwycięstwo Petersburga zakładał Berlin, oczywiście z satysfakcją, skoro pogłębić musiało ono – może aż do konfrontacji – antagonizm rosyjsko-brytyjski, odciągając jednocześnie uwagę Rosji od Europy i Bliskiego Wschodu, którymi interesowały się Niemcy. Dlatego Rzesza uczynnie udostępniła opływającej Afrykę armadzie admirała Zinowija Rożestwienskiego zaopatrzeniowe węglowce linii „Hamburg–Amerika”. Z dokładnie tych samych powodów stropiony rosyjską wyprawą na Wschód był Paryż. Lecz nawet Brytyjczycy, od 1902 roku związani z Japonią szczególnym (bo niezakładającym automatycznego zbrojnego wystąpienia) sojuszem, zmieszani byli tym, co wielu postrzegało jako samobójczą brawurę ekipy skupionej wokół cesarza Meiji. Wiosną 1904 roku admirał David Beatty pokazywał lordowi Arthurowi Balfourowi miejsce, w którym Rosjanie nieuchronnie poślą marynarkę cesarską na dno Morza Japońskiego.
Cele Petersburga nie jest trudno sformułować. W maju 1904 roku, a więc w kilka miesięcy po rozpoczęciu walk, „Moskowskije Wiedomosti”, reprezentujące „poglądy zbliżone do rządowych”, pisały o nich następująco: „Korea powinna być raz na zawsze przyłączona do państwa rosyjskiego. Wyspa Kiusiu (stanowiąca część południową archipelagu japońskiego) powinna być zajęta i ufortyfikowana jako straż przednia długiego i na długie jeszcze lata bezbronnego naszego wybrzeża koreańskiego. Formoza [Tajwan] ma być zwrócona swemu należytemu władcy – Chinom. My zaś winniśmy zastrzec sobie [na Tajwanie] tylko odpowiedni port, w którym moglibyśmy urządzić sobie stację węglową i ufortyfikowaną pozycję na potrzeby floty. Na Japonię powinna być nałożona taka kontrybucja (na której opłatę powinna iść także cała jej flota wojenna), która by na całe dziesiątki lat zniechęciła naszego niespokojnego sąsiada do wszelkich prób nowych awantur wojennych. Nic to nie szkodzi, że Japończycy będą mieli mało pieniędzy; można wziąć serie papierów pożyczek państwowych. Niech płacą choćby przez wieki i wspominają o wojnie, rozpoczętej nie przez nas, lecz przez nich”.
Przypomnieć warto, że choć flota rosyjska odegrała poważną rolę w niektórych wojnach prowadzonych przez państwo carów (ze Szwecją i Turcją), jej rola była jedynie pomocnicza, skoro operowała na morzach niemal zamkniętych. Po zwycięstwie nad Japonią Rosja stałaby się mocarstwem par excellence oceanicznym. W manifeście z 18 marca Mikołaj zdefiniował cel wojny jako „panowanie na Pacyfiku”.
Takiemu obrotowi wypadków sprzeciwiałaby się oczywiście ze wszelkich sił Wielka Brytania, przez cały XIX wiek tocząca z Rosją „wielką grę” o panowanie nad Azją. Czy jednak czynnie włączyłaby się do wojny? Pewien fakt skłania do refleksji. Już w trakcie walk na Pacyfiku, 8 kwietnia 1904 roku Londyn podpisał z Paryżem słynne „serdeczne porozumienie”, likwidujące dotychczasowe tarcia i otwierające drzwi do przyszłej antyniemieckiej kooperacji. Francja była sojuszniczką Rosji, choć zobowiązaną do wspierania jej tylko w Europie. Eskalacja konfliktu brytyjsko-rosyjskiego obróciłaby w gruzy świeże entente cordiale. Naturalnie nie doszłoby też do układu rosyjsko-brytyjskiego z 1907 roku, którego plonem miał być rychły sojusz obu mocarstw w czasie I wojny światowej. Kamieniem węgielnym owego układu było bowiem wypchnięcie Petersburga z Dalekiego Wschodu, jego powrót do Europy, gdzie – pozbawiony floty leżącej na dnie Morza Japońskiego – mógł być użytecznym partnerem Londynu.
Czy jednak Rosja, nawet po bardzo przekonującym zwycięstwie, zdołałaby narzucić Japonii wymarzony drakoński pokój? Powstrzymać mogłaby ją tylko stanowcza reakcja mocarstw. Lecz „blok kontynentalny”, złożony z Francji, Niemiec (i dodatkowo, mniej zainteresowanych Azją Austro-Węgier) z omówionych już powodów nie powstrzymywałby Petersburga. Raczej dmuchałby w jego żagle. Egzotyczna z pozoru koalicja francusko-niemiecko-rosyjska już raz zresztą się w tym rejonie świata objawiła. W 1895 roku pozbawiła Japonię owoców jej zwycięstwa nad Chinami. Nacisku „potrójnej interwencji” nie zdołała wówczas powstrzymać Wielka Brytania, uwikłana w konflikty w Afryce Południowej i kryzys w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi na tle Wenezueli. Jednakże brytyjskie „związanie rąk” w latach 1904–1905 było bez porównania większe niż dziesięć lat wcześniej, wobec rozbudowy potężnej floty niemieckiej na Morzu Północnym. Z powodu tejże rozbudowy Londyn, dążący do izolowania Rzeszy, unikałby poczynań mogących pogłębiać jej kooperację z europejskimi państwami flankowymi.
Zniknięcie floty japońskiej z Pacyfiku, czyniące Rossijskij Impieratorskij Fłot czołową in spe siłą morską na tym oceanie (trzon Royal Navy zdążył już odpłynąć do Europy), mogłoby natomiast zdetonować antagonizm rosyjsko-amerykański. Nie stałoby się to błyskawicznie – sympatie do Petersburga były w ówczesnych Stanach Zjednoczonych znaczne. Postrzeganie Rosji jako zagrożenia mogłoby jednak w Białym Domu skutkować wzrostem sympatii do… Niemiec.
Jednym słowem: po zwycięstwie Rosji nad Japonią nie doszłoby do wybuchu I wojny światowej w znanej nam konfiguracji politycznej. Przynajmniej zaś jej wybuch zostałby znacznie odsunięty w czasie. Skutki takiego obrotu wypadków byłyby ogromne, acz trudne do przewidzenia. Byłyby one natomiast fatalne dla sprawy polskiej.
Zwycięstwo Japonii naszą szansą
Podkreślając przeciwstawność politycznych wizji Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego, którzy przypadkowo spotkali się na tokijskiej ulicy, zapominamy, że obaj politycy zgodni byli w sprawie zasadniczej: otóż podstawą dla wszystkich ich rachub była wizja klęski Rosji na Dalekim Wschodzie. Triumf Petersburga w sposób oczywisty zwiastował przykręcenie śruby odnośnie do nie tylko rosyjskiej polityki polskiej, lecz także fińskiej i w ogóle wszelkiej mniejszościowej. Duma, w której poważną rolę odgrywało Koło Polskie, została zwołana przez cara w wyniku klęsk wojennych. Bez tych ostatnich nie byłoby rewolucji, Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, Związku Walki Czynnej ani Komisji Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych.
Zaangażowanie polskich sił niepodległościowych w rosyjsko-japoński konflikt zaczęło się sławną tokijską misją Piłsudskiego. Wbrew pozorom podtrzymywanym potem z oczywistych względów przez narodowców, nie zakończyła się ona porażką. Odrzucony przez Japończyków postulat stworzenia na Dalekim Wschodzie legionów polskich miał bowiem charakter wyłącznie taktyczno-przetargowy (jaki byłby los takiej formacji nawet po najbardziej druzgoczącym triumfie Imperium Wschodzącego Słońca?). Polska Partia Socjalistyczna otrzymała za to niebagatelne środki. Według ocen japońskiego Sztabu Generalnego na Polaków przypadła mniej więcej jedna trzecia z kwoty miliona jenów (100 tys. ówczesnych funtów szterlingów) wyłożonych na finansowanie grup opozycyjnych i dywersyjnych wewnątrz państwa carów. Bez środków tych prowadzona z rozmachem działalność niepodległościowa nie byłaby możliwa. Istnieje bezpośrednia łączność między rosyjską klęską w 1905 roku a utratą przez to państwo rangi mocarstwa. W tym sensie wysokie polskie odznaczenia, którymi na rozkaz Józefa Piłsudskiego udekorowano w 1928 roku w Tokio 49 weteranów mandżurskich pól bitewnych, były dobrze zasłużone.
Jakub Polit, profesor doktor habilitowany, adiunkt w Zakładzie Historii Powszechnej Najnowszej Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bada m.in. wpływ Imperium Brytyjskiego na stosunki międzynarodowe XX wieku oraz ekspansję mocarstw w Azji Wschodniej w XIX i XX wieku. Opublikował „Odwrót znad Pacyfiku? Wielka Brytania wobec Dalekiego Wschodu”, 1914–1922 (Kraków 1999), „Lew i smok. Wielka Brytania a kryzys chiński 1925–1928” (Kraków 2006) i „Chiny” w serii „Historia państw świata w XX wieku” (Warszawa 2004), „Gorzki triumf. Wojna chińsko-japońska 1937–1945” (Warszawa 2021) i inne.
Źródła cytatów:
A. Czechowski, „Historya wojny rossyjsko-japońskiej”, Lublin 1906.
R. Dmowski, Przedmowa, do: A. Czechowski, „Historya wojny rossyjsko-japońskiej”, Lublin 1906, s. VII–XXIV.
R. Hackett, „Yamagata Aritomo and the Rise of Modern Japan”, 1838–1922, Cambridge Mass. 1971.
D. Keene, „Emperor of Japan. Meiji and His World”, 1852–1912, New York 2002.
M. Oyama, S. Dobson, „Utsunomiya Tarō (1861–1922)”, w: Britain & Japan. Biographical Portraits, ed. H. Cortazzi, Vol. VIII, Leiden – Boston 2013, s. 13–29.
R. Pipes, Piotr Struwe. „Liberał na lewicy”, 1870–1905, Warszawa 2016.
R. Pipes, „Rewolucja rosyjska”, Warszawa 1994.
J. Sobczak, „Mikołaj II, ostatni car Rosji. Studium postaci i ewolucji władzy”, Pułtusk – Warszawa 2009.
„The Russo-Japanese War in Global Perspective: World War Zero”, eds. J.W. Steinberg et al., Leiden and Boston 2005.
autor zdjęć: Domena publiczna
komentarze