21 stycznia 1940 roku w niewielkim Czortkowie na Podolu doszło do pierwszego zbrojnego wystąpienia na ziemiach, które w czasie II wojny światowej dostały się pod sowiecką okupację. Walki szybko zostały zdławione, a ich uczestników spotkały brutalne represje. Powstanie na długie lata popadło w zapomnienie.
Sowiecki plakat propagandowy. Czerwonoarmista, który broni się przed uzbrojonym w nóż polskim oficerem, na okupowanych Kresach miał być symbolem armii „wyzwalającej Zachodnią Ukrainę i Zachodnią Białoruś”. Polskich oficerów przedstawiano jako wilki zagrażające kołchoźnikom...
Było ich ośmiu. Pod szpital dotarli około 21:30 i w gęsto padającym śniegu, na sygnał dowódcy, ruszyli do ataku. Strażnicy pilnujący budynku byli kompletnie zaskoczeni. Przecież kilka miesięcy wcześniej polska armia została rozbita, miejscowi „wrogowie ludu” powsadzani do więzień, a o żadnej konspiracji, która miałaby działać w tych stronach nie słyszeli. Na dłuższe rozważania nie było jednak czasu. W ciemności wywiązała się bezładna strzelanina. Napastnicy szybko uzyskali przewagę i dotarli do szpitalnej bramy. Chwilę później wartownicy salwowali się ucieczką. Szpital znalazł się w polskich rękach.
Tak właśnie powstańcy czortkowscy, którzy 21 stycznia 1940 roku zbuntowali się przeciwko Sowietom, odnieśli swój pierwszy sukces. Jak się wkrótce okazało – nie trwał długo.
Nowojorski ślad
Powstanie czortkowskie jeszcze do niedawna pozostawało epizodem kompletnie nieznanym. Na ślad dramatycznych wydarzeń natrafił przypadkiem Stanisław M. Jankowski, dziennikarz, pisarz i historyk z Krakowa. – Pod koniec lat 80. przygotowywałem książkę o Janie Karskim i na jego zaproszenie pojechałem do Nowego Jorku. Podczas gromadzenia materiałów dotarłem do Instytutu Piłsudskiego. Tam trafiłem na meldunek z okupowanej Polski do rządu na uchodźstwie. Dotyczył antysowieckich wystąpień w Czortkowie. Był zresztą utrzymany w krytycznym tonie – wspomina Jankowski.
Panorama Czortkowa, zdjęcie wykonane przed rokiem 1939.
Historyk odnotował ten fakt i skupił się na wspomnianej książce. O powstaniu przypomniał sobie dwa lata później. Zaczął pieczołowicie zbierać strzępy informacji. Korzystając z faktu, że w ZSRR zapanowało rozprężenie zapowiadające rychły upadek imperium, zdołał pozyskać sporo bezcennych sowieckich dokumentów. Zaczął też pisać pierwsze artykuły na temat powstania. Ukazywały się w kraju i polonijnej prasie za granicą. – Udało mi się dotrzeć do uczestnika walk i dość sporej grupy rodzin osób, skazanych w wyniku walk na śmierć. Ale kiedy pojechałem do Czortkowa, który obecnie leży na Ukrainie, o powstaniu rozmawiało mi się bardzo trudno. Na przełomie lat 80. i 90. ludzie ciągle jeszcze się bali... – opowiada Jankowski.
Co zatem tak naprawdę wydarzyło się tam w styczniu 1940 roku?
Spiskowcy w kościele
Czortków leży w niewielkiej dolinie nad rzeką Seret. Przed II wojną światową miasteczko było częścią województwa tarnopolskiego. Liczyło blisko 20 tysięcy mieszkańców – Polaków, Ukraińców i Żydów. Po 17 września 1939 roku zostało zajęte przez Armię Czerwoną. Sowieci niemal natychmiast zaczęli wsadzać do więzień wszystkich, których uznali za potencjalnych przeciwników systemu: przedstawicieli miejscowej inteligencji, urzędników, właścicieli okolicznych majątków. Mieszkańcy nie zamierzali jednak pozostać bierni. Już w październiku 1940 roku w Czortkowie powstała konspiracyjna organizacja pod nazwą Stronnictwo Narodowe. Założyli ją Tadeusz Bańkowski, Henryk Kamiński i Heweliusz Malawski, którzy skupili wokół siebie przede wszystkim miejscową młodzież. Konspiratorzy zaczęli przygotowywać zbrojne wystąpienie. – Łącznie w przygotowania do powstania mogło zaangażować się nawet 200 osób – wyjaśnia Jankowski. – Spiskowcy zamierzali opanować kluczowe obiekty w mieście, uwolnić więźniów, zdobyć pociąg, przedostać się nim do Zaleszczyk, zaś stamtąd przebić się do Rumunii poprzez pilnowany przez Sowietów most graniczny. Jeśli nie udałoby im się dotrzeć na granicę pociągiem, drogę tę mieli pokonać saniami – tłumaczy historyk.
Rumunia nie była rzecz jasna dla powstańców celem samym w sobie. Zakładali, że stanie się ona etapem w wędrówce na Zachód, gdzie zamierzali kontynuować walkę o wyzwolenie Polski. – Plan ten, jak widać, był bardzo naiwny, tym bardziej, że spiskowcom brakowało broni. Mieli zaledwie kilka pistoletów, bagnet i szablę. Zapału i dobrych chęci im jednak nie brakowało. Więcej uzbrojenia zamierzali zdobyć na Sowietach – podkreśla Jankowski.
21 stycznia 1940 roku, od godziny 20, konspiratorzy zaczęli się zbierać w czortkowskim kościele ojców dominikanów. Rozdzielili zadania, po czym ruszyli do walki. Pierwszy na ziemiach polskich zryw przeciwko sowieckiej okupacji stał się faktem.
Krótka walka, krwawy odwet
Konspiratorzy podzielili się na cztery grupy. Miały one opanować szpital, koszary, pocztę oraz dworzec kolejowy. Dzięki zaskoczeniu udało się osiągnąć tylko pierwszy cel. Krótki szturm na koszary Sowieci odparli, do walk o urząd pocztowy i dworzec w ogóle nie doszło. Wobec przeważających sił NKWD i Armii Czerwonej powstańcy wycofali się.
Resztki polskiego pomnika, wzniesionego w 1933 roku na cmentarzu rzymsko-katolickim przy ul. Mickiewicza (obecnie ul. Bandery) dla uczczenia pamięci czortkowian, poległych w szeregach Polskiej Organizacji Wojskowej oraz w Legionach w walce o wolność Ojczyzny. W okolicach pomnika w nocy 21 na 22 stycznia 1940 r. zgromadzili się uczestnicy powstania i stąd wyruszyli do ataku. Pomnik częściowo zniszczono w latach 1939–1941. Fotografia współczesna
Powstanie upadło, zaś Sowieci w sumie stracili czterech żołnierzy – jeden zginął, trzech odniosło rany. Część z konspiratorów najpewniej ruszyła w stronę polsko-rumuńskiej granicy i przedostała się na drugą jej stronę poprzez zamarznięty Dniestr. Reszta została w mieście. Tymczasem Sowieci szybko przystąpili do kontrnatarcia. Nazajutrz do Czortkowa z sąsiedniej miejscowości został sprowadzony pociąg pancerny. W miasteczku pojawili się też wysocy rangą przedstawiciele NKWD – generałowie Iwan Sierow i Wsiewołod Mierkułow. Pierwszy był zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ukraińskiej SRR, drugi pełnił taką samą funkcję we władzach centralnych. – Rozpoczęło się szeroko zakrojone śledztwo i pierwsze aresztowania. O sprawie na bieżąco informowani byli nadzorujący sowieckie służby Ławrientij Beria oraz sam Józef Stalin – opowiada Jankowski. – W przypadku Stalina taka była zresztą praktyka. Na jego biurku przez lata lądowały dokumenty dotyczące najbardziej szczegółowych spraw. Nie wszystkie oczywiście czytał, ale wieloma się interesował, wydawał rozkazy i dyspozycje. Sierow na przykład kilka lat później otrzymywał od niego szczegółowe instrukcje dotyczące wszystkich działań związanych ze zwalczaniem polskiego podziemia – dodaje.
Na razie jednak jest zima 1940, a Sowieci rozbijają konspirację w Czortkowie. W ciągu kilku pierwszych dni do aresztów trafia 128 osób. Sąd w błyskawicznym tempie skazuje 21 z nich na śmierć. Wyroki zostają wykonane. Ponad 50 spiskowców zostaje zesłanych w głąb ZSRR. – Rodziny pomordowanych długo nie były świadome ich losu – przyznaje Jankowski. – Część z nich dowiedziała się o rozstrzelaniach dopiero z kopii sowieckich wyroków, które im wręczyłem – dodaje.
W 2005 roku dawni mieszkańcy Czortkowa i bliscy powstańców wzięli udział w otwarciu pierwszej w historii wystawy poświęconej zrywowi. Uroczystość odbyła się w Krakowie. Ekspozycję Jankowski zorganizował wespół z tamtejszym oddziałem IPN i kilkoma innymi instytucjami.
autor zdjęć: Źródło: Wystawa IPN „Powstańczy zryw w Czortkowie w 1940 roku”
komentarze