Jak to się stało, że w niemieckiej Policji Kryminalnej w Nowym Targu działał oddział Kripo, który był ośrodkiem wytężonej pracy polskiego podziemia? To opowieść o trzech bohaterach, którzy w 1941 roku zaczęli wydawać pismo siejące ferment w szeregach wroga, a dzięki ich pomocy udało się uwolnić z rąk Niemców kilku żołnierzy konspiracji.
Nowy Targ – Dom Niemiecki. Lata okupacji
Historia ta ma trzech nieoczywistych bohaterów. Jednym z nich był folksdojcz, funkcjonariusz powiatowego oddziału niemieckiej Policji Kryminalnej (Kriminalpolizei, Kripo) w okupowanej Polsce. Drugi, co prawda Polak, ale również pracował dla Kripo. Trzeci z kolei kończył niemieckie szkoły i mówił jak rodowity Niemiec, dlatego – jak sam przyznawał po latach – przez jednych był namawiany, by podpisał folkslistę, przez innych zaś podejrzewany o to, że rzeczywiście to zrobił. Wbrew pozorom wszyscy trzej należeli do polskiego podziemia i działali na rzecz niepodległej Polski. O każdej z tych postaci warto powiedzieć kilka słów, bo ich doświadczenia życiowe pokazują, jak krętymi ścieżkami toczyły się losy Polaków w czasie II wojny światowej.
Niespokojne duchy
Z zachowanych dokumentów wynika, że pierwszy z bohaterów, Bernard Mróz, od początku lat dwudziestych ubiegłego stulecia pracował w jednostce policji politycznej w Pszczynie. Zadania, jakich podejmowali się funkcjonariusze tej formacji, dotyczyły kwestii związanych z bezpieczeństwem państwa. Mieli oni m.in. przeciwdziałać szpiegostwu, zbierać informacje o antypaństwowych strukturach oraz walczyć z nimi, co w ówczesnej rzeczywistości oznaczało przede wszystkim unieszkodliwianie grup o orientacji komunistycznej. Do policji politycznej kierowano wyselekcjonowanych funkcjonariuszy z wydziałów śledczych. Mróz musiał być zatem człowiekiem sprawdzonym i zaufanym. W 1931 roku nawet otrzymał Medal Niepodległości, a w 1936 roku – brązowy Krzyż Zasługi za osiągnięcia „w służbie bezpieczeństwa publicznego”.
Gdy rozpoczęła się okupacja, Mróz musiał – jak wszyscy policjanci, pod groźbą kary śmierci – stawić się do pracy. Powojenne opracowania zawierają informację, że podpisał folkslistę, ale nie wiadomo, w jakich okolicznościach to się stało. Jego droga życiowa pokazuje, że był polskim patriotą, ewentualne podpisanie zaś folkslisty najpewniej służyło jako przykrywka działalności w podziemiu niepodległościowym. Pszczyna znalazła się na terenach inkorporowanych do Rzeszy, więc Mroza, jak i wielu innych policjantów, skierowano służbowo na teren Generalnego Gubernatorstwa. Trafił do powiatowego oddziału Kripo w Nowym Targu.
Drugi bohater całej historii, Tadeusz Popek, syn kolejarza z małopolskich Chodenic pod Bochnią, w chwili wybuchu wojny miał 24 lata. Na Podhale przybył jesienią 1939 roku wraz z matką Anielą i bratem Edwardem. Nie do końca wiadomo, dlaczego rodzina Popków wyprowadziła się z Chodenic. Według niektórych informacji Tadeusz był zaangażowany w jakąś akcję sabotażową na kolei bocheńskiej i Popkowie przeprowadzili się w obawie o własne bezpieczeństwo. Z kolei Jadwiga Apostoł, która Tadeusza Popka poznała w Nowym Targu, wspominała, że na Podhalu uchodził on za wysiedleńca. W każdym razie jego wojenna działalność związana jest właśnie z terenem pod Tatrami. Chłopak miał talent organizacyjny, który spożytkował w ożywionej działalności konspiracyjnej.
Trzecią ważną personą w tej historii był Wielkopolanin, Aleksander Stromenger. Wykształcony w niemieckich szkołach w Bydgoszczy, Berlinie i Toruniu doskonale poznał język niemiecki. W odróżnieniu od swojego starszego brata, Stefana, który był oficerem Wojska Polskiego, nie zdecydował się na karierę żołnierza – został specjalistą mleczarskim. W lutym 1940 roku, podobnie jak wielu Wielkopolan, został wysiedlony. Jego dom i miejsce pracy zajęli koloniści z Niemiec, a jemu władze okupacyjne nakazały przeprowadzkę do Nowego Targu. Organizował produkcję w tamtejszej mleczarni, działającej na potrzeby Niemców. Sabotował produkcję i nielegalnie przydzielał z kasy mleczarni produkty spożywcze potrzebującym.
Sylwester Leczykiewicz „Mohort” podsumował później, że Stromenger szczodrą ręką „rozdysponował dwa wagony cukru i przeszło pół miliona jaj”, które w innym wypadku trafiłyby do niemieckich stołówek wojskowych. Dość szybko wszedł w środowisko podhalańskich konspiratorów. Z racji wykonywanego zawodu wielokrotnie spotykał się z niemieckimi władzami powiatowymi. Kierownik aprowizacji o nazwisku Edel zwrócił uwagę na to, że Stromenger biegle posługuje się językiem Goethego i znakomicie zarządza mleczarnią, więc namawiał go, by rozpoczął starania o przyjęcie na volksdeutscha. Podobne nagabywania zdarzały mu się dość często. Stromenger jednak zawsze podkreślał, że jest Polakiem.
Konfederacja pod Tatrami
W początkach 1941 roku na Podhalu ukształtowała się podziemna organizacja, która przyjęła nazwę Konfederacji Tatrzańskiej. Członkami byli m.in. August Suski (naczelnik), Tadeusz Popek (spec od propagandy), mjr Edward Gött-Getyński (dział wojskowy), Jadwiga Apostoł (dział administracyjny) oraz Eugeniusz Iwanicki (dział wywiadu). Stawiali oni sobie za cel walkę z okupantem oraz przygotowanie antyniemieckiego powstania. Ważnym punktem programu Konfederacji było przeciwdziałanie wynarodawianiu Polaków. Niemcy prowadzili na Podhalu akcję germanizacyjną za pośrednictwem kolaboracyjnej organizacji, zarządzanej przez urodzonego w Kościelisku Wacława Krzeptowskiego, próbując wyodrębnić nowy naród, tzw. Goralenvolk.
Główną siedzibą Gestapo w powiecie było Zakopane z niesławnym komisariatem w dawnym hotelu Palace, nazywanym katownią Podhala. W Nowym Targu działał natomiast oddział policji kryminalnej. To właśnie tam zatrudnienie znalazł Bernard Mróz. Za jego pośrednictwem w Policji Kryminalnej zatrudniono również Tadeusza Popka. On z kolei wciągnął Mroza w szeregi Konfederacji Tatrzańskiej.
W ten sposób nowotarski oddział Kripo stał się ośrodkiem wytężonej pracy polskiego podziemia. Dzięki pomocy Mroza i Popka z urzędu policji udało się uwolnić kilku ludzi z polskiej konspiracji, m.in. w grudniu 1941 roku Józefa Kurasia, późniejszego „Ognia”. Korzystając z nadarzającej się okazji, którą był remont budynku policji, Popek z Mrozem ważyli się na rzecz zuchwałą: wykuli w ścianie dziurę, umieścili tam odbiornik radiowy, dziurę zasłonili zaś kilimem. Podczas okupacji groziły surowe kary za posiadanie radia, łącznie z wywózką do obozu koncentracyjnego i śmiercią. Tymczasem dzięki dobrze zamelinowanemu odbiornikowi polscy konspiratorzy prowadzili nocą nasłuch zachodnich stacji. Zdobywali w ten sposób nieskażone niemiecką propagandą informacje o sytuacji w kraju czy na odległych frontach. Tak pozyskaną wiedzę należało popularyzować, więc konfederaci wydawali konspiracyjne pisemka, w tym ukazujące się od wiosny 1941 roku „Wiadomości Polskie” czy późniejsze „Na placówce”. Korzystali przy tym z policyjnych maszyn do pisania, powielacza oraz papieru. Podobno nawet w lokalu Kripo organizowali konspiracyjne spotkania.
Ferment w szeregach
Statut Konfederacji Tatrzańskiej przewidywał podjęcie „akcji dywersyjno-ideowej wśród samych Niemców”. Główny ciężar prac nad czasopismem, które miało siać dezinformację, spadł na znających niemiecki Aleksandra Stromengera oraz Bernarda Mroza. Popek dostarczał teksty w języku polskim, które następnie były tłumaczone na niemiecki. Pismu nadano tytuł „Der freie Deutsche” („Wolny Niemiec”). Winieta gazety przedstawiała ukazujące się zza obłoków słońce, które oświetlało rozpadającą się swastykę. Pod rysunkiem widniał tytuł gazety, numer, data oraz dopisek: „Wochenblatt für Deutsche im Distrikt Krakau” (Tygodnik dla Niemców w dystrykcie krakowskim; ze wspomnień Stromengera wynika, że wbrew podtytułowi, pismo ukazywało się co dwa, trzy tygodnie). Pierwszy numer wyszedł 1 sierpnia 1941 roku, ale dla zmylenia policji nosił numer 53. Ostatecznie, do momentu rozbicia Konfederacji pod koniec stycznia 1942 roku, ukazało się pięć, sześć numerów.
W piśmie publikowano teksty bardzo krytyczne wobec hitlerowskich władz. Stromenger zanotował: „Postanowiliśmy, że każdy numer zawierać powinien artykuł wstępny propagandowo-polityczny, wiadomości radiowe, felieton na temat rozpasania partyjniaków na tyłach frontu, tuczących się kosztem wysiłków Wehrmachtu”. Konspiratorzy zwracali uwagę m.in. na to, że cały wysiłek państwa niemieckiego idzie na zbrojenia, zamiast na poprawę losu obywateli. Ostrzegali, że przedłużająca się wojna na pewno zakończy się klęską Niemiec, a wtedy III Rzesza się rozpadnie. Dlatego lepiej, aby sami Niemcy doprowadzili do obalenia Hitlera. O zawartości pierwszego numeru Stromenger wspominał ponadto: „Razem z Mrozem opracowaliśmy jeszcze felieton, omawiający krętactwa propagandy, przygotowaliśmy cztery dowcipy na temat Hitlera i Göringa oraz kilka wskazówek dla żołnierzy, m.in. jak należy zranić się własnym karabinem, by dostać się na kilka tygodni do szpitala”.
Pod swoimi artykułami Stromenger podpisywał się pseudonimem „Schleicher”. Miało to „przypomnieć Niemcom zamordowanie generała tego nazwiska wraz z żoną przy objęciu władzy przez Hitlera” [gen. Kurt von Schleicher, kanclerz Republiki Weimarskiej, został zamordowany podczas nocy długich noży w 1934 roku]. Poza tym „nazwisko to w tłumaczeniu na język polski oznacza ‘czający się’ albo ‘przyczajony’, co dobrze odpowiadało intencjom redakcji”.
Pisemko było skierowane do Niemców, folksdojczów oraz żołnierzy Wehrmachtu z jednostek stacjonujących w południowej Polsce. Dlatego autorzy dbali o to, by wychodziło wyłącznie w języku niemieckim i było dobrze zredagowane. Chodziło o to, żeby czytelnicy odnieśli wrażenie, że wśród samych Niemców istnieje ferment i niezgoda na politykę władz hitlerowskich. Ze względów bezpieczeństwa kolportaż odbywał się drogą pocztową, przy czym pilnowano zasady, by przesyłki nadawać spoza Nowego Targu. Czasopismo zostawiano w miejscach publicznych, gdzie pojawiali się Niemcy, w poczekalniach dworcowych, urzędach czy jadłodajniach.
Tygodnik trafiał do żołnierzy niemieckich, ale również do biur najważniejszych urzędników okupacyjnych, w tym na biurko powiatowego komendanta nowotarskiej policji, którym wówczas był untersturmführer Josef Kandzia. Ten, jak opisywał Stromenger, „stojąc obok powielacza, na którym pismo drukowano, grzmiał na wydawców, obiecując krwawą zemstę”. Na jego polecenie w teren ruszyli tajniacy, żeby zebrać w przedsiębiorstwach i urzędach próbki czcionek z maszyn do pisania. Chodziło o odkrycie miejsca, w którym powielano gazetkę. Kandzia nie sprawdził jednak tych we własnym urzędzie.
O istnieniu pisma dowiedziało się również dowództwo Wehrmachtu oraz Gestapo. Wtedy machina policyjna ruszyła na całego. Pod koniec stycznia 1942 roku za sprawą prowokatora doszło do wsypy. Konfederacja Tatrzańska została rozbita, a część jej członków (w tym Tadeusz Popek, ale też naczelnik Augustyn Suski oraz mjr Edward Gött-Getyński) złapano i rozstrzelano lub wysłano do obozów. Aleksander Stromenger i Bernard Mróz zdołali ujść w ostatniej chwili, wyjechali do Warszawy. Brali później udział w powstaniu warszawskim.
autor zdjęć: NAC
komentarze