Uwielbiał kobiety i ryzyko. Dzięki urokowi osobistemu, sprytowi oraz tysiącom marek wydawanych zarówno na wystawne przyjęcia, jak i opłacenie współpracowników zapracował na miano jednego z najskuteczniejszych agentów wywiadu II Rzeczypospolitej. Skończył tragicznie. 82 lata temu do Polski powrócił wydobyty z niemieckiego więzienia mjr Jerzy Sosnowski.
23 kwietnia 1936 roku około południa pociąg z Berlina wtoczył się na graniczną stację Bentschen (dziś Zbąszyń). Ledwie stanął, na peron wyskoczyli czterej mężczyźni. Skierowali się do dworcowej restauracji, gdzie jeden z nich zamówił herbatę i ciastko. Kiedy jadł, pozostała trójka pilnie śledziła każdy jego ruch. Kilka minut później pod budynek zajechały trzy niewielkie ciężarówki. Mężczyzna, który właśnie dojadł ciastko został zapakowany do jednej z nich. Auta ruszyły w stronę granicy z Polską. Dokładnie o 12.54 przywieziony pod eskortą człowiek stanął 30 m od biało-czerwonego szlabanu. Na sygnał strażnika ruszył przed siebie. Chwilę później minął postać idącą z naprzeciwka. Jeszcze moment i znalazł się wśród czekających na niego polskich oficerów.
Pierwszym z mężczyzn był Jerzy Sosnowski, więziony przez Niemców as wywiadu II RP. Drugim niemiecki agent Paul Paculla, który odbywał karę w Polsce. Tego dnia na przejściu w Zbąszyniu strona polska odzyskała łącznie 12, zaś niemiecka dziewięciu więźniów politycznych. Ale to Sosnowski był w tej układance najważniejszy.
Agent z ułańską fantazją
Układ z Rapallo wywołał konsternację wśród zachodnich mocarstw. Polaków zmroził do szpiku kości. W kwietniu 1922 roku dwaj ich najwięksi wrogowie, Niemcy oraz sowiecka Rosja, dotąd izolowani na arenie międzynarodowej, ponad głowami wszystkich zawarli jawne porozumienie o gospodarczej i tajne o wojskowej współpracy. Niemcy zobowiązali się szkolić Armię Czerwoną, w zamian dostając zgodę na korzystanie z rosyjskich poligonów i fabryk. W ten sposób mogli tworzyć i testować nowoczesne uzbrojenie, czego wyraźnie zabraniał im Traktat Wersalski. – Układ nie odnosił się wprost do Rzeczypospolitej. Nie mówił, że coś trzeba z nią zrobić. Jednak po jego podpisaniu ani Sowieci, ani Niemcy nie byli zainteresowani normalizacją stosunków ze swoim sąsiadem. Po prostu uważali Polskę za twór tymczasowy – tłumaczy prof. Marek Kornat, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Polskiej Akademii Nauk.
Józef Piłsudski widział, że odtąd i jednym, i drugim trzeba patrzeć na ręce wyjątkowo uważnie. Wkrótce w Oddziale II Sztabu Generalnego, który odpowiadał za wywiad, zrodził się pomysł, by stworzyć w Berlinie zupełnie nową siatkę agentów. Na jej czele miał stanąć młody, przystojny człowiek, który zdobywałby informacje z serca Reichswehry poprzez... uwodzenie jej pracownic. W administracji ówczesnej niemieckiej armii kobiet było wyjątkowo dużo. Choć pozostawały w cywilu, nierzadko zajmowały etaty oficerskie. Przez ich ręce przechodziły dokumenty poświęcone finansom, czy zagranicznym kontaktom. Działo się tak z prostej przyczyny: Traktat Wersalski poważnie ograniczał liczbę oficerów, którzy mogli służyć w armii Republiki Weimarskiej. A kobiety na takich stanowiskach, owego limitu nie obciążały. Do tego dochodziła jeszcze jedna okoliczność, która dla agenta obcego wywiadu mogła się okazać wyjątkowo korzystna. Kobiety te nierzadko pochodziły ze starych arystokratycznych rodzin. Jednak ze względu na szalejący w Niemczech kryzys, były wyjątkowo kiepsko opłacane. Zostały zmuszone do życia na granicy ubóstwa.
Do roli agenta został wytypowany rotmistrz Jerzy Sosnowski. Wysoki, przystojny, nie stroniący od hucznej zabawy, zapalony kawalerzysta, właściciel stajni koni wyścigowych, w dodatku sprawdzony przez wywiad – dla „dwójki” pracował już podczas wojny polsko-bolszewickiej. Propozycję przyjął bez wahania. Kilka lat później, podczas sądowego procesu tak tłumaczył, dlaczego się na to zdecydował: „Bo armijne życie podczas pokoju jest nudne, bo generalnie rzecz biorąc to ja nie lubię pracować, a szpiegowanie gwarantowało mi wiele przygód i związanych z tym radości” i chwilę później, już w nieco poważniejszym tonie: „Zrobiłem to wszystko z miłości dla kraju i z miłości do przygód”.
Na liście Abwehry
Sosnowski formalnie został w armii przeniesiony „w stan nieczynny”. Wkrótce przeobraził się w Georga Sosnowskiego Rittera von Nałęcza, polskiego wroga, żywiącego niechęć wobec Piłsudskiego i jego stronników oraz zajadłą nienawiść do Sowietów. Najpierw na kilka tygodni wyjechał do Paryża, a potem wylądował w Berlinie. Zaczął pojawiać się na wyścigach i wystawnych przyjęciach. Odnowił dawne kontakty, nawiązane między innymi podczas zawodów hippicznych. Wkrótce uwiódł Benitę von Falkenhaym, żonę swojego przyjaciela, a zarazem krewną szefa sztabu niemieckiej armii Ericha von Falkenhayma. Zdradził jej, że jest współpracownikiem niejakiego Gravesa, milionera z Wielkiej Brytanii zafascynowanego niemiecką kulturą, który za cel postawił sobie niedopuszczenie do sojuszu Republiki Weimarskiej i Rosji pod barbarzyńskimi rządami Sowietów. Ów bogacz, jak przekonywał Sosnowski, jest w stanie płacić ogromne kwoty za udostępnienie tajnych dokumentów niemieckiej armii, które mogą się przyczynić do osiągnięcia tego celu.
Benita von Falkenhaym zaczęła zapoznawać rotmistrza ze swoimi szkolnymi koleżankami, które pracowały w Ministerstwie Wojny. A ten dzięki osobistemu urokowi oraz idącym w tysiące marek kwotom zdobywał za ich pośrednictwem najściślej strzeżone materiały. Najważniejsza dla agenta okazała się Irene von Jena, córka niemieckiego generała, która dostarczyła mu między innymi informacje o poufnym projekcie „Kama”. Dotyczył on tajnego poligonu na terenie ZSRR, gdzie Reichswehra testowała zakazane przez układy wersalskie uzbrojenie. Na tym jednak nie koniec. – Sosnowskiemu udało się uzyskać najtajniejszy dokument armii niemieckiej, czyli wstępny plan wojny z Polską. Latem 1929 poinformował on Oddział II SG o możliwości kupienia planu sztabowego „Organisation-Kriegspiel”. Ppłk Adam Studencki (ówczesny szef Pionu Zachód, który w „dwójce” zajmował się sprawami niemieckimi – przyp. ŁZ) zażądał wglądu w niektóre dokumenty. Po zbadaniu okazało się, że są autentyczne – podkreślał prof. Henryk Ćwięk, autor książki „Rotmistrz Sosnowski. As wywiadu Drugiej Rzeczypospolitej”.
Jednak Sosnowski werbował nie tylko kobiety. Podstępem nakłonił do współpracy Günthera Rudloffa, który był... agentem Abwehry. Rotmistrz poprzez wspólną znajomą pożyczył mu pieniądze. Zażądał jednak imiennego pokwitowania, które natychmiast wysłał do Warszawy. Miało ono stanowić dowód, że Rudloff poszedł na współpracę z Polakami. Niemiec znalazł się w potrzasku. Ewentualna wpadka Sosnowskiego oznaczała dla niego śmierć. Dlatego, by chronić rotmistrza wciągnął go na listę... swoich agentów. Decyzja ta miała się okazać dla Sosnowskiego brzemienna w skutkach.
Topór dla szpiegów
W ciągu kilku lat arystokrata z Polski stał się najjaśniejszą gwiazdą berlińskiej socjety. Coraz trudniej mu było jednak ukrywać, czym tak naprawdę się zajmuje. O tym, że faktycznie pracuje dla rządu w Warszawie wiedział nie tylko Rudloff, ale też kilka zazdrosnych o siebie nawzajem kochanek. Wokół jednej z nich zaczął chodzić niemiecki kontrwywiad. Sosnowski wiedział, że jego dni w Berlinie są policzone. Postanowił uciec z Niemiec, ale chciał to zrobić z przytupem. Pod koniec lutego 1933 roku zorganizował w swoim mieszkaniu bal. Liczył, że kiedy goście będą zajęci sobą, on dyskretnie opuści towarzystwo. – Z tego alkoholowo-seksualnego bałaganu chciał skorzystać (…) wyskakując oknem na tyłach budynku – opisywał Marian Zacharski, autor książki pt. „Rotmistrz”. – Następnie miał przejść szybko do gmachu polskiego poselstwa, gdzie czeka na niego samochód na numerach dyplomatycznych. Razem z dwoma polskimi dyplomatami natychmiast ruszy w kierunku granicy. Będą mieli dla niego przygotowany paszport dyplomatyczny na nazwisko legalizacyjne – tłumaczył Zacharski.
Gestapo jednak okazało się szybsze. Sosnowski wraz z gośćmi zostali aresztowani. Wkrótce rozpoczął się proces. Ostatecznie na ławie oskarżonych prócz majora (awans ze stopnia rotmistrza uzyskał w 1931 roku), zasiadły trzy jego agentki. Sosnowski starał się bronić kobiet, umniejszając ich rolę w siatce. Sąd pozostał jednak nieugięty. On sam jako obywatel obcego państwa został skazany na dożywocie, podobnie jak jedna z mniej znaczących agentek. Pozostałe usłyszały wyrok śmierci. Nowy kanclerz Adolf Hitler nie skorzystał z prawa łaski. Sam postanowił też wybrać sposób egzekucji. Zdecydował się na ścięcie toporem. Kara, a przede wszystkim użyte przez kata narzędzie wstrząsnęły opinią publiczną w Europie. O sprawie szczegółowo rozpisywały się gazety. „Topór spadł na szyję dwu kobiet na dziedzińcu więziennym w Moabicie. Już w godzinę po egzekucji po Berlinie rozniosła się wiadomość, że obie skazane zachowywały się z niezwykłym spokojem, że nie opierały się wcale i same ułatwiły katu robotę” – donosił ogólnopolski „Kurier Czerwony”.
Tymczasem Sosnowskiego – po długotrwałych dyplomatycznych zabiegach – udało się wyciągnąć z więzienia. W Polsce nie doczekał się jednak nagrody. Kilka lat wcześniej zmarł wspierający go marszałek Piłsudski, a w kierownictwie wywiadu zasiedli ludzie niechętni rotmistrzowi. Oskarżyli go o trwonienie publicznych pieniędzy, a nade wszystko o pracę dla Abwehry. Krótko przed wybuchem wojny, Sosnowski został zdegradowany i skazany przez sąd – tym razem polski – na 15 lat więzienia. Co się z nim działo dalej? Zacharski przekonuje, że po wybuchu wojny na polecenie „ z góry” miał zostać przez strażników więziennych po cichu zastrzelony. Rotmistrz cudem zdołał jednak ocaleć i przedostać się do sowieckiej strefy okupacyjnej. Tam podjął grę z NKWD. Ostatecznie jednak zmarł na skutek zakażenia w więzieniu. Ale są też inne wersje, według których Sosnowski miał podjąć współpracę z sowiecką agenturą i zginąć z rozkazu AK, albo też na skutek wewnętrznych rozgrywek wśród „czerwonych”.
Jakkolwiek było, Sosnowski przeszedł do historii jako jeden z najskuteczniejszych polskich agentów. Mimo licznych białych plam w jego późniejszym życiorysie, sam Zacharski nie ma wątpliwości: „Jerzy von Nałęcz Sosnowski jest, według mnie, ofiarą pychy i małości, zazdrości i zawiści, niekompetencji i często złych chęci. Zapłacił straszną cenę za przywary kilku polityków i niektórych ze swoich szefów”.
Podczas pisania tekstu korzystałem z:
- Marian Zacharski, Rotmistrz, Poznań 2011
- Henryk Ćwięk, Rotmistrz Sosnowski. As wywiadu Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 2011
- Piotr Kołakowski, Andrzej Krzak, Sprawa majora Jerzego Sosnowskiego, Warszawa 2015
autor zdjęć: Andrzej Szypowski/East News
komentarze