Norwegia ma cztery razy mniejszą armię od nas i zdecydowanie mniejszy budżet obronny niż Polska. Oni wydają niemal 7 miliardów dolarów rocznie, my – około 10 miliardów dolarów. Tymczasem norweska instytucja odpowiedzialna za zakupy sprzętu i uzbrojenia zatrudnia cztery razy więcej żołnierzy i pracowników wojska niż polski Inspektorat Uzbrojenia MON. Czy to my jesteśmy tak oszczędni i wydajni? A może Norwegowie rozrzutni i nieefektywni? Chyba jednak nie. Zapewniam, warto się od nich czegoś nauczyć.
Ponieważ nie chcę rozkładać na czynniki pierwsze możliwości wojskowych obu państw - ile mają czołgów, transporterów opancerzonych, samolotów, śmigłowców etc. - posłużę się rankingiem opracowanym przez niezależnych ekspertów z Global Firepower, którzy Polskę plasują na miejscu 18. a Norwegię na 38 (na 126 krajów, ocenianych pod kątem potencjału militarnego). Mając to na uwadze, naprawdę zastanawiające jest, dlaczego w norweskiej instytucji odpowiedzialnej za zakupy wojskowego sprzętu i uzbrojenia - Norwegian Defence Materiel Agency (NDMA) - pracuje ponad 1300 osób, czyli ponad cztery razy więcej żołnierzy i pracowników wojska niż w polskim Inspektoracie Uzbrojenia MON, w którym według najnowszych danych pochodzących od generała brygady Adama Dudy, jest zatrudnionych 370 osób.
Czy nasi sojusznicy są tak bogaci, że stać ich na rozrośniętą biurokrację i dublowanie etatów? Czy może są tak mało wydajni, że potrzeba czterech rąk do pracy tam, gdzie wystarczą dwie? Szczerze wątpię. Nie chcę gloryfikować Norwegów, bo nie ma w tym wypadku za co. Oni po prostu stworzyli sprawnie działający mechanizm, przydzielając do pracy nad wojskowymi zamówieniami, tylu ludzi, ilu do tego trzeba.
Doskonale pokazuje to przykład francuskiej armii i kupującej na jej rzecz uzbrojenie i wyposażenie agencji DGA (Direction générale de l'Armement). Tam pracuje bagatela 10 000 osób, z czego połowa, to osoby mające co najmniej tytuł inżyniera. Jasne, że francuska armia, lekką ręką licząc, jest dwa razy większa niż polska, a do wydania ma jakieś pięć razy więcej – około 50 miliardów dolarów. Jednak przelicznik dwudziestopięciokrotny, bo tylu ludzi więcej pracuje w DGA niż w IU MON, daje jednak chyba do myślenia, że „coś” w rodzimym systemie zakupowym jest skonstruowane „nie tak”, jak powinno.
O tym, że IU MON pilnie potrzebuje zmian mówił w czwartek w Warszawie jego szef, generał Duda, podczas XII Międzynarodowej Konferencji i Wystawy „Nowoczesne technologie dla bezpieczeństwa kraju i jego granic”. Generał podkreślał, że niecałe 400 osób zajmuje się w IU prawie 800 projektami modernizacyjnymi. W jego ocenie brak mocy przerobowych to jedna z największych bolączek Inspektoratu, ale nie jedyna. Wskazywał chociażby na ograniczenia finansowe (płacowe) dla żołnierzy i pracowników cywilnych wojska. Szef IU MON mówił także o potrzebie zmian w prawie, bo przy obecnie funkcjonujących zapisach PzP (prawo zamówień publicznych) „można kupować papier do ksero i tusz do drukarek, a nie zaawansowane systemy uzbrojenia”.
Zgadzam się w całości z tezami generała Dudy. Jeśli IU ma działać sprawnie, a programy modernizacyjne nie mają łapać kilkuletnich poślizgów, to musimy zdecydowanie dofinansować tę instytucję i zwiększyć liczbę pracujących tam specjalistów. Jednak „specjalistów” z krwi i kości, a nie biurokratów.
komentarze