Mimo obiegowej opinii o zacofaniu technologicznym naszego przemysłu obronnego i pracujących na rzecz wojska rodzimych ośrodków naukowo-badawczych, polska zbrojeniówka ma sporo ciekawych produktów. Interesują się nimi nie tylko inne armie świata, ale również wart setki miliardów dolarów i euro rynek cywilny. Dla wielu firm to właśnie taki klient, nieinstytucjonalny, może okazać się kluczem do biznesowego sukcesu.
Tych, którzy odwiedzają salon zbrojeniowy w Kielcach, o potencjale polskiej zbrojeniówki chyba przekonywać nie trzeba. Wręcz przeciwnie, niekiedy trzeba tonować huraoptymistyczne opinie, że właściwie tylko produkcji rakiet międzykontynentalnych nie moglibyśmy się podjąć „od jutra”. W zdecydowanej większości są jednak osoby, które na MSPO nie bywają, a o kieleckich targach wiedzą tylko tyle ile – w krótkich relacjach – podają media. Niestety tym osobom bardzo łatwo jest wmówić, że nasza zbrojeniówka w zasadzie nie ma nic ciekawego do zaoferowania, że gdzie indziej to potrafią, a u nas „lipa”, i właściwie to nawet technologię produkcji śrubokrętów powinniśmy kupić gdzieś „na Zachodzie”. Przyznam się, że sam niejeden raz, toczyłem podobne dyskusje w gronie dalszych lub bliższych znajomych.
Problemem naszego przemysłu obronnego nie jest brak produktów, a fakt, że firmy nie potrafią ich sprzedawać. Nie wojsku, bo to robią całkiem dobrze. Gorzej z klientem cywilnym. Dla jasności – nie mówię o sprzęcie, który nie może być sprzedawany statystycznemu „Kowalskiemu”. Ale o takich produktach, którymi można legalnie handlować i na które jest ogromne zapotrzebowanie. Zapotrzebowanie liczone w miliardach dolarów.
Doskonałym tego przykładem jest światowy rynek broni sportowej i myśliwskiej, a dokładniej amerykański rynek. Jak gigantyczne są to pieniądze najlepiej świadczą liczby. Rocznie do Stanów Zjednoczonych importowanych jest około 3,5 mln sztuk broni. Rocznie!
A jaki jest nasz udział w tym „torcie”? Żenujący? Mało powiedziane. To naprawdę trudne do zrozumienia, czemu azjatyckie fabryczki potrafią eksportować do USA swoje słabej jakości karabiny, a my, mając produkty o wiele lepsze, praktycznie tam się nie liczymy. Na szczęście wiele wskazuje, iż „idzie” ku lepszemu. Zakłady Mechaniczne z Tarnowa, podobnie zresztą jak cała Polska Grupa Zbrojeniowa, postanowiły mocno „zaktywizować" się na amerykańskim rynku.
Firma chce m.in. zawalczyć o klientów zainteresowanych karabinami do długodystansowego strzelania precyzyjnego.
Czy ma szansę na sukces? Moim zdaniem, zdecydowanie tak. Tarnów ma w portfolio całkiem niezłe karabiny wyborowe dostarczane naszej armii, ma też bardzo obiecujące konstrukcje, których wojsko jeszcze nie ma, ale mieć by chciało. Teraz trzeba tylko zainwestować w badania i testy w USA, aby zdobyć niezbędne do handlu pozwolenia i zgody. Klienci będą, to tylko kwestia czasu.
Co do innych firm, to w ślady Tarnowa zdecydowanie może pójść radomski Łucznik. Jego oferta jest równie imponująca. Wystarczy wspomnieć o karabinku MSBS – choć w jego przypadku problematyczna może być kwestia praw własności do patentów opracowanych na zlecenie MON. Za to z całą pewnością nic nie stoi na przeszkodzie, aby sprzedawać Amerykanom karabinki Beryl czy pistolety Ragun.
komentarze