Gdy dwa lata temu hakerzy z Syryjskiej Armii Elektronicznej, popierający reżim prezydenta Baszara el-Asada, włamali się na stronę internetową Polskiego Związku Wędkarskiego w Bydgoszczy, wiele osób odebrało to jedynie jako zabawny incydent. Tymczasem, czy tego chcemy, czy nie, toczy się cybernetyczna wojna, której jesteśmy uczestnikami.
Właściwie chyba nie ma dziś liczącej się stacji telewizyjnej, dziennika czy portalu internetowego, który nie informowałby codzienne o kolejnych epizodach toczącej się na Bliskim Wschodzie wojny. Jeszcze kilka tygodni temu tematem numer jeden byli uchodźcy z tego regionu szturmujący Europę, a numerem dwa – walka zachodniej koalicji z tzw. Państwem Islamskim. Po tym, jak na arenę walk z przytupem wkroczyła Rosja, jej aktywność stała się wiodącym tematem mediów.
Część z nas reaguje na informacje o wojnie w Syrii wzruszeniem ramion, rzucając „a co mnie to obchodzi?”. Wprawdzie po fali uchodźców problem bliskowschodniego konfliktu zaczął być postrzegany jako nieco bliższy ciału, jednak nadal dominuje postawa „to nie nasza wojna”. Tymczasem właściwie cały czas jesteśmy uczestnikami tego konfliktu. Myślę o toczącej się nieustannie wojnie cybernetycznej.
Gdy dwa lata temu hakerzy z lojalnej wobec reżimu prezydenta Baszara el-Asada Syryjskiej Armii Elektronicznej włamali się na stronę internetową Polskiego Związku Wędkarskiego w Bydgoszczy, umieszczając na niej hasła wzywające do popierania dyktatora, to całą sprawę sprowadzono do poziomu żartu, dworując sobie z informatyków odpowiedzialnych za przeprowadzenie ataku.
Ciekawe, czy byłoby nam tak samo wesoło, gdyby hakerzy opanowali system wydawniczy głównych polskich mediów, np. przejmując kontrolę nad kontami ich tytułów na Twitterze? O tym, że nie jest to nieprawdopodobne, świadczy atak, jaki miał miejsce w styczniu tego roku na czołową francuską gazetę „Le Monde”.
Ktoś powie, że to „tylko” media, więc czym się tu przejmować. W końcu to nie był atak na chronione – jak rządowe – strony. Latem tego roku syryjskim hakerom udało się doprowadzić do prewencyjnego wyłączenia przez administratorów na kilkanaście godzin internetowej strony amerykańskiej armii.
Mało tego. Mniej więcej w tym samym czasie niemieckie media poinformowały o tym, że hakerom z Syryjskiej Armii Elektronicznej udało się włamać do systemów teleinformatycznych niemieckich baterii Patriot stacjonujących w Turcji. Choć doniesieniom tym zaprzeczył zarówno resort obrony Niemiec, jak i producent broni koncern Raytheon, to doświadczenie mówi, że coś na rzeczy musiało być, skoro powstała taka a nie inna plotka.
Reasumując, trudno nie zadać pytania, czy nasz kraj jest gotowy na cyberwojnę, która czy tego chcemy, czy nie, i tak nas obejmuje? Właściwie odpowiedzieć można już teraz – nie, Polska nie jest gotowa, bo żadne państwo na świecie, nawet USA, nie jest przygotowane na taki atak. Niestety, musimy się pogodzić z tym, że niezależnie od tego, jak ogromne kwoty zainwestujemy w ochronę naszych sieci teleinformatycznych, to hakerzy i tak znajdą w niej mniejszą lub większą „dziurę”. I narobią szkody.
Pozostaje tylko liczyć na to, że ewentualne szkody będą łatwe do naprawienia i nie będą dotyczyły tzw. infrastruktury krytycznej. Bo niedziałającą stronę banku jakoś zniesiemy, gorzej, gdy po cyberataku na elektrownię w gniazdkach zabraknie nam prądu.
komentarze