Dziś, gdy w mediach głośno mówi się o żołnierzach weteranach, powinniśmy pamiętać także o tych żołnierzach, których mozolna praca przyczyniała się do tego, że każdy wyjazd na misję odbywał się bez większych perturbacji. I nawet gdy na ich piersi nie wisi Gwiazda uczestnika misji, doceńmy ich trud i żołnierską służbę. Naprawdę warto! – pisze mjr rez. Tomasz „Burza” Burzyński, były oficer JWK Lubliniec.
Wieczór. Telefon od serdecznego kolegi Romana, jeszcze z czasów wspólnej służby w JWK. „Cześć „Burza”! Piszesz felietony do portalu polska-zbrojna.pl. Piszą tam o weteranach, a ja, rezerwista z przeszło dwudziestoletnią służbą, czuję się jak były żołnierz drugiej kategorii. Bo jak nie byłeś na misji, to patrzą na ciebie jak na lesera, w dodatku służącego w sztabie. A ja robiłem wszystko, by moja służba też była doceniana. Przełożeni jednak na misję nie puszczali, bo – jak mi powtarzali – >>kto by za ciebie obrabiał papierki<<. Podań z prośbą o wyjazd na misję już nawet nie liczyłem. Ani odmów. A przecież człowiek służył w pułku jak najlepiej: strzelania, poligony, ponad 100 skoków, czarny pas w karate. Mimo to, kiedy my, byli żołnierze rezerwy, mówimy znajomym, że nie byliśmy na pustyni czy w górach, to traktują nas jak dekownika. Sam wiesz, jak to było… ”. Wiem – odpowiedziałem.
Rezerwista, który nie jest weteranem misji, czasami wzbudza zdziwienie. Ale nie tylko… Niekiedy traktuje się go wręcz jak niepełnowartościowego żołnierza. Swoista giełda wśród czynnych i byłych żołnierzy kto, gdzie i na ilu był misjach wywołuje – mówiąc delikatnie – dyskomfort u tych rezerwistów, którzy służyli krajowi „tylko” na miejscu. Można odnieść wrażenie, że jak nie jesteś weteranem, to co z ciebie był za żołnierz?
To niesprawiedliwy i krzywdzący osąd. Zresztą najczęściej padający z ust laików, którzy nie znają pełnego spektrum żołnierskiego rzemiosła. Nie każdy przecież mógł wyjechać na misję. Czasem zdrowie nie pozwalało, czasem żona groziła rozwodem. Jednak zwykle to brak zgody przełożonych na wyjazd blokował tych, którzy swą benedyktyńską robotą w koszarach sprawiali, że są „nie do zastąpienia”. Jak podkreślali przełożeni – „absolutnie” nie do zastąpienia.
Byli to najczęściej żołnierze ze sztabu, logistyki czy też wojskowi lekarze. Ci wszyscy, którzy każdą zmianę organizowali pod względem dokumentacji sztabowej, wyjazdowej czy logistycznej. To oni ubierali i zapewniali ekwipunek każdemu z wyjeżdżających na misje. Załatwiali przeloty ludzi i cargo. Szczepili i tworzyli dokumentację medyczną. Byli tymi, którzy żegnali ostatni i pierwsi witali powracających z wyjazdu misyjnego. To ich praca i służba powodowała, że każdy trybik, nawet gdy czasami skrzypiał, mozolnie obracał kołami misyjnej machiny.
Gdy tak głośno w mediach o żołnierzach weteranach, nie zapominajmy o tych żołnierzach, których mozolna praca przyczyniała się do tego, że każdy wyjazd misyjny odbywał się bez większych perturbacji. I nawet gdy na ich piersi nie wisi Gwiazda uczestnika misji, doceńmy ich trud i żołnierską służbę. Naprawdę warto.
A jako weteran – dziękuję!
komentarze