Pokojowa oferta prezydenta Obamy jest zasadna. Konfrontacja zbrojna, a nawet sankcje nie leżą w interesie żadnej ze stron konfliktu. Zachód powinien być bardziej proukraiński niż antyrosyjski – uważa Tadeusz Iwiński, poseł SLD, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych.
Wycofanie wojsk rosyjskich do koszar, umożliwienie pracy międzynarodowym obserwatorom, nawiązanie dialogu z Kijowem. Taki plan pokojowy dla Krymu zaproponował Władimirowi Putinowi prezydent USA Barack Obama. Ale czy drogą dyplomatyczną można jeszcze cokolwiek z Rosją zdziałać?
Propozycja prezydenta Obamy jest jak najbardziej zasadna. Należy zrobić wszystko, by zapobiec powrotowi zimnej wojny, a negocjacje wydają się tutaj najlepszą drogą. Rosja oczywiście naruszyła szereg zapisów prawa międzynarodowego, ale co do niektórych działań Majdanu też można mieć wątpliwości. Objawiły się tam siły nacjonalistyczne. Wątpliwości mogą budzić także wybory prezydenckie, które czekają Ukraińców. Nie wiadomo, czy w wyznaczonym terminie będzie możliwe zarejestrowanie wszystkich kandydatów. Tak więc kryzys ten należy jak najszybciej rozwiązać, a rola dialogu na linii Moskwa–Waszyngton może się tutaj okazać kluczowa. Kraje te mają przecież na świecie wiele wspólnych spraw do załatwienia. Wystarczy wspomnieć Syrię, Iran, czy Afganistan. Rozmowy są w interesie obydwu stron.
Ale Rosja gra coraz ostrzej. Posyłanie na Krym kolejnych żołnierzy, zerwanie stosunków dyplomatycznych z Ukrainą, o czym napisały tamtejsze portale powołując się na Witalija Czurkina, rosyjskiego ambasadora przy ONZ, wreszcie przyspieszenie terminu referendum, które miałoby zdecydować o przynależności półwyspu do Federacji Rosyjskiej…
Według mnie Rosja nie dąży do wchłonięcia Ukrainy. Zależy jej tylko na uczynieniu z Krymu czegoś w rodzaju protektoratu i na możliwości oddziaływania na rząd w Kijowie. Moskwa chce, by Ukraina nadal pozostała dla niej „bliską zagranicą”, stara się chronić swoje wpływy. Gra ostro, łamie prawo, ale jej działania w niektórych aspektach pozostają symetryczne wobec działań strony ukraińskiej. Na przykład nowy rząd w Kijowie wystąpił do Interpolu o list gończy za Janukowyczem, a Moskwa w odpowiedzi postanowiła ścigać Dmytro Jarosza, lidera Prawego Sektora, skrajnego skrzydła Majdanu.
Rosja postępuje metodą faktów dokonanych. Zachód, by całkiem nie stracić Ukrainy, musi zagrać kartą ekonomiczną. Oczywiście szybkie przyjęcie tego państwa do Unii Europejskiej, czy NATO to mrzonka. Należy jednak przygotować sensowną ofertę pomocy gospodarczej. Ale powtarzam: sensowną, bo to, co Unia Europejska do tej pory oferowała Ukrainie było dobre może dla Albanii, czy Macedonii, ale nie dla 46-milionowego kraju.
Minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak powiedział w piątek, że na początku przyszłego tygodnia w Polsce pojawią się amerykańscy żołnierze i 12 samolotów F-16. Siły USA będą ćwiczyć wspólnie z naszym wojskiem, a ma to związek z sytuacją na Ukrainie. Czy pana zdaniem należy na stałe zwiększyć obecność amerykańską w Polsce?
– Wysłanie 12 samolotów ma wymiar czysto symboliczny. Nie sądzę, by przerzucenie tutaj amerykańskich wojsk na stałe miało sens. Polska posiada gwarancje bezpieczeństwa wynikające z jej obecności w NATO i to moim zdaniem w zupełności wystarczy…
To może nasza armia powinna zwiększyć swoje siły przy granicy z Obwodem Kaliningradzkim?
– Jest takie stare przysłowie: „Nie pokazuj zębów, jeśli nie chcesz ugryźć”. Takie demonstracje nie miałyby sensu, tym bardziej, że nasza granica z Rosją jest niezbyt długa – liczy zaledwie 210 kilometrów. Zresztą w ostatnim czasie pojawia się wiele niezbyt przemyślanych i rozsądnych propozycji. Jedna z nich mówi o zamknięciu małego ruchu granicznego pomiędzy północnymi powiatami Polski i Obwodem Kaliningradzkim. Moim zdaniem byłby to krok przeciwko interesom zwykłych ludzi. A przecież wielu Rosjanom z Kaliningradu i okolic mentalnie bliżej do Zachodu niż Moskwy.
Czy czeka nas powrót do zimnej wojny?
– Świat znalazł się na zakręcie. Krym to tylko jeden z przykładów. A są jeszcze Wenezuela, Egipt, Syria, Afganistan... W wielu punktach globu krzyżują się interesy wielkich mocarstw – Rosji, USA, Chin. Żadne z nich jednak na dłuższą metę nie jest zainteresowane zbrojną konfrontacją, ani nawet sankcjami gospodarczymi. Zbyt wiele mają wspólnych interesów. Zresztą na skutek sankcji wobec Moskwy ucierpiałaby także Polska. Wymiana gospodarcza z Rosją stanowi 15 procent naszych obrotów. Dlatego istotniejszą sprawą jest, abyśmy byli proukraińscy niż antyrosyjscy.
autor zdjęć: Witold Sadowski
komentarze