Choć polscy żołnierze rozproszyli się po całym świecie, wszyscy byli w tym samym miejscu – bez Ojczyzny.
Stanisław Jarosz był mocnym człowiekiem. Miał piętnaście lat, kiedy deportowano go w pierwszej wywózce do Archangielska. Mimo skrajnie rozpaczliwych warunków, dożył do układu Sikorski-Majski. Postanowił, że nie zgnije tam, gdzie go zesłano: „brnął na piechotę przez bagna, spływał po wielkich rzekach tratwami, zatłoczonymi pociągami dążył na południe. […]. Tam gdzie, jak mówiono, tworzy się Armia Polska. Pod Czelabińskiem, za Uralem wyrzucony z pociągu przez »bandę żulików«”. Bystre oko jednej z kobiet dostrzegło dziwny kontur pokryty krwawym śniegiem. Troskliwe ręce doprowadziły go do jako takiego stanu i dalej: „podźwignął się z błota i brnął, przez tę wielką ruską ziemię”. Jarosz obwiązał odmrożone nogi szmatami i dowlókł się ostatkiem sił do Buzułuku. Zdążył. Wstąpił do Wojska Polskiego. Porucznik Jarosz będzie się dzielnie bił pod Monte Cassino. Przeżyje wojnę…
Na nic zdały się zapewnienia polskich władz na emigracji, że komunistyczny rząd zainstalowany w Polsce jest „tymczasowy” nie tylko z nazwy. Zachód czytał rzeczywistość po swojemu i 5 lipca 1945 roku uznał w komunistach legalne władze państwa polskiego. Dotychczasowych sojuszników łączyć będą od tej pory z naszym rządem w Londynie coraz bardziej napięte relacje, w zasadzie już tylko pozornie przyjacielskie. A przecież stawką w grze był los ponad 200 tys. polskich żołnierzy, skrwawionych na wszystkich frontach tej wojny. Paradoks polskich uchodźców na Zachodzie polegał na tym, że kiedy inne armie redukowano, czyli przechodzono na tzw. etat pokojowy, to nasza liczyła i szykowała się do kolejnego konfliktu. Formowano nowe oddziały i rozbudowywano istniejące, by zdolne były znów postawić „sprawę polską” w centrum uwagi, gdyby ziścił się scenariusz trzeciej wojny światowej. My też czytaliśmy „po swojemu” i już znaczyliśmy jedyną „polską” kartę przetargową, zawsze gotową w talii – cóż, że zgraną… Pułki pancerne, owiane słusznie legendą „niepokonanych”, w połowie 1945 roku miały już na stanie ponad 1050 czołgów, jak podaje Tomasz Szczerbicki. Do polskiego wojska ciągnęli więźniowie z wyzwalanych obozów koncentracyjnych i jenieckich – żołnierze i oficerowie Września, robotnicy przymusowi, jeńcy polskiego pochodzenia z Wehrmachtu. Morze ludzi, o które upominał się także rząd komunistów. Wojsko ostatecznie rozformowano. Część żołnierzy mimo wszystko zdecydowała się na powrót do Polski (oraz na, radzieckie już, Litwę, Białoruś i Ukrainę).
Reszta naszych żołnierzy stała się na Zachodzie kłopotliwym balastem. Ci ambitni ludzie, niedawni zwycięzcy, odgrywający finałowe akordy wojny pod dowództwem generałów Stanisława Maczka, Bronisława Rakowskiego, Władysława Andersa. Wirtuozi pola walki, wytrawni pancerniacy, którzy w Shermanach jak dawniej szwoleżerowie z gwardii Napoleona potrafili uderzać na wroga w górach teoretycznie niedostępnych dla broni pancernej. Nieugięte „Skorpiony” z 4 Pułku Pancernego, smagane wpierw piaskiem egipskiej pustyni, nim wyszły z niej do Włoch w kierunku ziemi obiecanej, i „zawsze wierne” dzieci Lwowa, te z 6 Pułku Pancernego, z kresowym zaśpiewem i wszyscy ich „bracia broni”, witani wcześniej jak wyzwoliciele, a traktowani nagle jak powojenny ciężar, rozjechali się po świecie szukać lepszego życia. Francuzi mają swą wielką Pieśń o Rolandzie, do nas co kilkadziesiąt lat powraca jak klątwa nasz mit: Pieśń o żołnierzu tułaczu. Choć rozproszyli się po całym świecie, wszyscy byli w tym samym miejscu – bez Ojczyzny. Towarzyszyła im najczęściej przegrana, samotność, bieda, wyobcowanie i powracające pytanie o sens wszystkiego, co dane im było przeżyć.
Porucznik Stanisław Jarosz osiadł w Chicago i tam właśnie wpisał dedykację pułkownikowi Kuklińskiemu: „za bohaterską postawę wobec narodu polskiego”, wręczając mu egzemplarz książki Kazimierza Koszycy „Opowieści o turystach i żołnierzach gen. Władysława Sikorskiego”. Wydało ją tamtejsze Koło Karpatczyków i w niej właśnie los tego polskiego wygnańca został opisany.
***
I jak co roku, przed sezonem urlopowym, upomnę się o to, byś, Czytelniku, czasem nadłożył drogi, planując choć chwilę „wśród naszych”, na polskich cmentarzach wojennych rozsianych przecież po całej Europie.
